"Obrazy nieplanowane" to ekspozycja składająca się z niewielu artefaktów w kameralnej przestrzeni galeryjnej BWA. Głównym elementem wydaje się być video, z którego ekranu wyciągnięte i zmaterializowane są pozostałe elementy wystawy. Czarno biały film obrazuje jakby moment rozmyślań, zatrzymania się. Artysta zaparzający herbatę w filiżance, zdaje się wykonywać wszystkim nam znaną machinalną czynność. Proces ten, kieruje nasze oko na kontakt z wtyczką, który przewodzi prąd, aby zagotować wodę w czajniku. Kiedy biała filiżanka zostaje wypełniona przygotowaną wodą, film nabiera innego wymiaru. Przedostajemy się za pomocą ruchomego obrazu do wymiaru rozmyślań, wyobrażeń pijącego. Otwór filiżanki, w rezultacie jej górny rzut, koło wypełnione wodą, nagle znajduje się na ścianie, dając nam możliwość być może przejścia do innego wymiaru.
Powtarzające się kadry zatrzymują się na kółku z wodą i kontakcie, naciskając tym samym na ich znaczenie w pracy. Kontakt sam z sobą daje nam połączenie, przewodzi moc, która nadaje przedmiotom energii. Woda natomiast daje życie. Połączenie kontaktu, prądu i wody przyczyni się do eksplozji, której nie widać, a może być sugerowana. Co autor chce nam powiedzieć wizualnymi obrazami? O kontakcie, jako kontakcie ludzkim, który może przewodzić energię pomiędzy nami, czasem doprowadzającą do spięć? Woda natomiast to myśli w których się zatapiamy, rozmyślając? I tu nachodzi myśl, czy to zamiar czy nieplanowanie. Chodz zdaje się, że wątki te można zestawić.
Kontynuując oglądanie filmu widzymy w nim formalną przemianę.Otwór z wodą przekształca się w animację, nagle stając się całą jej taflą zapełniającą obraz. Tafla zatapia przedmioty, krzesla, stół. Woda wsiąkająca niespiesznie meble, ukazana jest początkowo z góry by zmienić kąt widzenia od dna, także obserwujemy zatapianie tak jakbyśmy byli pod wodą. Kiedy przedmioty przechodzą granice wchłaniania, zanurzania i bycia pod wodą , animacja tego procesu ucina się, a sam siedzący nad drgającą filiżanką, wyrywa się jakby ze swojego wyobrażenia, wstaje od stołu i wychodzi na balkon, kieruje wzrok przed siebie, a sam staje tyłem do oglądającego.
Z filmu, animacji z jego kadru są zmaterializowane eksponaty, tworzące resztę wystawy. Wielkoformatowa fotografia przedstawia mnóstwo kontaktów, jeden obok drugiego, tworząc ich szeregi, rzędy. Puste kontakty, dopiero w dolnej części fotografii, spełniają swą funkcję, uzupełnione wtyczkami łączą się z kablami. Nieopodal obrazu kontaktów, na podłodze galerii został ustawiony rulon, zwiniętej fotografii obrazującej już w kolorze taflę wody, znanej z oglądniętej animacji. Tuba ta, sugerowała zapewne otwór filiżanki, od której tafla się zaczyna. Na ścianie przeciwnej od ekranu wyświetlającego pracę, wisiały jeszcze dwa zdjęcia, blisko siebie umieszczone. które prezentowały filiżankę, jej zbliżenia lub też uciętą świadomie kompozycję.
Ekspozycja wystawy jest tak rozłożona, że można ze spokojnym oddechem ją odbierać. Lecz pomimo tak rozłożonego przedstawienia czuć pewien niedosyt. Fotografie wokół video były wycinkami kadrów, więc powtórką w innej formie, która wydostała się z ekranu. Wyodrębnione jednostki z całości, będące jednak całością. Tytuł wystawy pt. " Obrazy nieplanowane", wydają się być jednak bardzo planowane, nawet kiedy postanawia się opowiedzieć o momencie swej wizji, wyobrażeniach już to jest świadomym planowanym zamiarem. Coś nieplanowanego powstaje przypadkiem, nagle, przychodzi nie wiadomo skąd , zaskakuje do szpiku kości. Czy nieplanowane wizualne obrazy, Mateusza Sadowskiego, są zaskakujące? Niestety nie, zaczepiają na chwilę by znużyć. "Obrazy nieplanowane", nie są kwestią przypadku, nie przemawiają też do mnie jako odbiorcy, nie wzruszają, nie bolą, nie cieszą, są chłodne i oczyszczone z emocji, może na chwilę ciekawią i chcą zrozumienia, ale na tym procesie jak dla mnie się kończą.
Monika.
26.02.2014
23.02.2014
Płytko o filmach mówionych i zainteresowaniu.
29.01
Zanim
na temat, to: Dla tych, co płakali, że poprzedni tekst jest "rwany"
– macie rację, jest. I TEN TEŻ BĘDZIE!
W
filmie numer 3 ulubiony fragment to pan woźny (08'25" –
08'35" – "titititi"+ animacja ruchu ręki -
mistrzowstwo świata w animacji ruchu ręki). Jako całość
najcieplejsze odczucia mam do filmu numer 5. Używanie za każdym
razem innej techniki animacyjnej tym bardziej zwraca uwagę na
łączący je komentarz autora (łączący nie na zasadzie spójnej
historii - łączący na zasadzie: mówi ten sam gość). To – co -
mówi jest tak samo ważne – jak – mówi.
Zerknąłem na tekst Grzegorza Kozłowskiego (na magazynszum.pl jest) Rzeczywiście
jest tak jak on pisze – jakaś forma bezsilności wobec wytworów
Bąkowskiego. I nie mówię tu o bezsilności krytyków sztuki, a o
bezsilności swojej. Filmy mówione łykam w całości i nie mam nic
do dodania poza głupawym: "podoba mi się" / "nie
podoba mi się". Z jednej strony chcę wierzyć, że to objaw
dobrego wytworu – nic nie można ODJĄĆ. To jest niemoc w
odniesieniu do zagadnień warsztatowych, technicznych ("wykonania").
W warstwie interpretacyjnej już tej niemocy nie mam.
Oglądając/czytając
wypowiedzi Bąkowskiego: on ma interpretacje
wynikające ze świadomości swojego działania. Jednoczneśnie nie przeszkadzają mu
interpretacje odmienne.
Kozłowski:
Konsekwencją tej
schizofrenicznej sytuacji jest wstrzemięźliwość krytyki. Jakby
bała się pomylić. Więcej jest wywiadów z artystą niż
krytycznych tekstów o jego sztuce.
Jakiej
pomyłki mogła by bać się krytyka? Pomyłki interpretacji? Podobno
nie ma czegoś takiego. Zastanawia mnie ta sytuacja. Czy nie jest
tak, że frakcja krytyki mając do czynienia z gościem świadomym
swojego działania i potrafiącego przedstawić spójną "odpowiedź"
trochę mięknie?
Bliska
jest mi dwutorowość postrzegania i komunikatu Bąkowskiego, a którą
dobrze opisuje Kozłowski w szumowym artykule. Bliska, bo nie
przepadam za nadinterpretacjią, zbyt głęboką analizą.
Zderzenie
siły zmysłowego, prostego postrzegania z intelektualnymi
konstrukcjami jest tym co mnie jara. TO JEST TROCHĘ LAURKA – tym
sposobem dołączyłem do grona krytyków niekrytykujących
Bąkowskiego.
24.02.14
Wracam
do inwalidy jakim jest powyższy tekst by dodać mu protezę:
Myślałem
długo i namiętnie skąd wzięła się moja niemoc w trakcie jego
pisania: To nie jest niemoc. To co z uporem nazwałem
nieumiejętnością odniesienia się do tematu wcale nią nie jest.
Zamiast
powielać G. Kozłowskiego w analizach prac:
Wyraziłem powierzchowne zdanie na temat
prac Bąkowskiego.
Na ten moment od samych produktów bardziej zainteresowany jestem witrynami. obligatoryjna buźka internetowa-> :)
Na ten moment od samych produktów bardziej zainteresowany jestem witrynami. obligatoryjna buźka internetowa-> :)
-michał
20.02.2014
Niemczyk z Witkacym nie spali razem w latach 60-tych
Tytuł
zaczepny i głupkowaty. Przemyślenia i opinie na temat.
Temat
: "Czy artyści mogą nie spać". Tekst Joanny Zielińskiej (wrzucony poniżej)
do wystawy traktuję jako "wytrych" do wystawy rozumienia i
interpretacji. Wynika z niego, że do czynienia mamy z próbą
przypomnienia postaci Krzysztofa Niemczyka. Przypomnienie nie ma być
biograficzne, ale bardziej od strony mitu artysty, kolażu wspomnień
o charyzmatycznej postaci. Fajne. Takie założenie wzbudziło moje
zainteresowanie. Dodatkowo na plakacie mamy Niemczyka i tytuł
bezpośrednio do "My nie śpimy".
Okazuje
się jednak, że nie jest tak, że wystawa traktuje o postaci i
zagadnieniu pamięci.
Jako
(jak wskazuje tekst Joanny Zielińskiej) anty-biograficzne wspomnienie Niemczyka i
pytanie o sens historycznej rekostrukcji:
Mamy
zdjęcia Niemczyka – wiadomo.
Publikacje
pozwalające na zbudowanie kontekstu historycznego (trochę?) -
jasne i fajne.
Mamy
realizację Oskara Dawickiego "Kamień i piórko". (w
skrócie: Warpechowski odtwarza performance, który nigdy nie istniał
poza wyobraźnią Dawickiego. W pamięci Dawickiego dwa oddzielne
performance zlały się w jeden). Realizacja pasuje do myśli
przewodniej i sama rozpatruje kwestię pamięci, jej błędów i tego
co z nich wynika.
Mamy
"Plecak Wielkiego Wędrowca" Kantora. W rozmowie (już po
wernisażu) dowiedziałem się o anegdocie: Kantora prawdopodobnie
zainsipirował tu Niemczyk (spotkał go na krakowskim rynku, Niemczyk
miał wielki plecak w całości wypełniony browarami).
Smieszna
historia, codzienna.
Nie
ma o tym słowa w tekście do wystawy ani w obrębie ekspozycji!
Dlaczego?! Dlaczego jedyny aspekt łączący ten plecak z Niemczykiem
zostaje pominięty?! Czy nie chodzi właśnie o kwestię, że owa
anegdota może być jak u Dawickiego i Warpechowskiego zupełnie
sfabrykowana przez środowisko? Czy nie to miało być "mięchem"
tej wystawy? Okazuje się, że nie.
Swoją
drogą Kantor ma tu podobno stanowić postać "wielkiego
nieobecnego". Na zasadzie przypomnienia sytuacji z "My nie
śpimy" (Kantor był inicjatorem, nie brał udziału). I ten
plecak do tego starcza. Nie tłumaczy tego film dokumentalny o
Kantorze wyświetlany na jednej ze ścian. Że Kantor z dokumentem, a
Niemczyk poszlakowo? Nie będę szukał sensów na siłę i tam gdzie
ich nie ma (wyjdę na pajaca jak okaże się, że taki był zamysł.
Nie pierwszy raz i nie ostatni).
v
v
Gdybym
był czytelnikiem to w tym momencie zacząłbym się nudzić, więc
będę kontynuował.
v
v
v
Powiedzmy,
że rozumiem zamysł z umieszczeniem w obrębie wystawy "Future
Days" Agnieszki Polskiej. Zadaję sobie jednak pytanie czy było
to potrzebne?
Spytam:
O co chodzi z Witkacym? Cytuję z tekstu do wystawy:
"Zamiłowanie
Niemczyka do portretowania się i wcielania w różne role puentuje
prezentacja obrazu autorstwa Stanisława Witkiewicza, wypożyczonego
ze zbiorów Muzeum Ziemi Lubuskiej w Zielonej Górze. Z Witkacym
łączy Niemczyka także jego jedyna powieść, Kurtyzana i pisklęta,
którą wielu określało mianem witkacowskiej."
Czy
to są powody, żeby dokładać tam OBRAZ autorstwa Witkacego (na
siłę można by zdjęcia)?
Wystawa
jest wypakowana wątkami, trudna do ogarnięcia w opisie. Nawet próba
jej opisu tutaj dla was skazana jest trochę na porażkę (chyba, że
chcecie 5 stron o tym. Nie? - Tak myślałem).
Wielowątkowość
jest ok jeśli jej sens jest możliwy dla odbiorcy do odczytania.
Pewien
dyrektor galerii, w której miała miejsce wystawa :] moje marudzenie
("za dużo tu wątków" ) odparł argumentem.
Argument:
Wystawa traktuje o czasie (1969) i miejscu (Zielona Gora), o objawach
zmian w sztuce w latach 60-tych i wielowątkowość w takim ujęciu
jest na miejscu (nie jest to cytat – żeby była jasność).
Rozumiem
i nie podzielam. Jeśli zaznaczyć jasno, że skupiamy się na
zwrocie performatywnym, a nie na Niemczyku – wtedy tak.
Wrażenie
jest takie, że żadnemu z tych wątków poruszonych wystawa nie robi
dobrze. Nie robi dobrze Niemczykowi. Nie robi dobrze akcji "My
nie śpimy". Nie robi dobrze mnie. I ten brak dobrze musiałem
sobie zrekompensować tekstem.
Proponuje
nową kategorię, w którą się wpisuję: krytyka rozrywkowa (bo
mam radochę pisząc to). Obligatoryjna buźka -> :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)