11.08.2014


Wzrokiem pieści duszę.


Wystawa malarstwa potrzebuje ścian galerii, dla dogodnego jej oglądania. Potrzebuje ścian do prezentacji obrazów zamkniętych w prostokątach i kwadratach. A przecież ekspozycja Jakuba Juliana Ziółkowskiego zignorowała tło białej ściany galerii, zaistniała w jej przestrzeni, solidnie trzymając się na konstrukcji, mocno przywartej do podłogi świątyni sztuki. Wyrośnięty drewniany szkielet tworzący galerię w galerii, dawał możliwość swobodnego obchodzenia go z  wewnątrz i na zewnątrz, bez ścisku, bez poczucia klaustrofobii. Do wnętrza konstrukcji zapraszały dwa wejścia lub wejście i wyjście. Po przekroczeniu progu – „Imagorea”, kumulacja wielkoformatowych płócien patrzących na odbiorców w intymnej wobec siebie bliskości. Relacje obrazów, ich inwazja jest tak mocna, że początkowo trudne staje się skupienie wzroku na jednym z nich. Kiedy postaramy się oswoić pierwsze wrażenie, mimowolnie wyruszamy w podróż do dalekich, ukrytych "pomiędzy", surrealistycznych przestrzeni. Kraina, do której zostajemy zaproszeni, obfituje w wizje stonowanych przetartych barw, barw przejściowych, bo sennych, wyczyszczonych z intensywności, takich, które istnieją w momencie przeniesienia wspomnienia ze snu do rzeczywistości. Wyglądające z ram, niekiedy wielowarstwowych stworzonych przy pomocy farby, powołane do życia treści, szepcą o erotyzmie, religii, pogaństwie, rytuałach, pop kulturze, życiu i ostatecznej śmierci. Tematyka, tak ciasno skumulowana w jednym miejscu, nie razi, jedna opowieść przechodzi płynnie w drugą, tworząc historie w pewnej jednak odrębności. Ciało na wynajem dla duszy, przechodzi mi na myśl kiedy patrzę na konstrukcję bogatą w uzewnętrznienia . Obrazy Ziółkowskiego, momentami niepokoją (sam też artysta wydaje się być zaniepokojony, napięty, przestraszony na swych autoportretach), wzbudzają odrazę, by zaraz rozśmieszyć i dać poczucie bezpieczeństwa niezbędne dla dalszego ich odkrywania. Wystawa, raz obejrzana, nie daje spokoju, a mnie pozostawiła w nienasyceniu. Wtargnęła we moje, w tamtej chwili otwarte wnętrze, wyraźnie hipnotyzując. Zdarzyło się to może z powodu stanu, w jakim pierwszy raz doznawałam malarstwa Ziółkowskiego. Mam na myśli roztargnienie, pewną niezbiorność, rozproszenie, z jakimi przybyłam na wernisaż. Cała ta dystrakcja sprawiła, że czułam niezwykłą bliskość opowiadań unieruchomionych na płótnach. Zmysłowe oglądanie na wyostrzonych emocjach, oczyszczonych z intelektualnego marudzenia, odurzyło mnie i zmieniło mój odbiór, wytwarzając bezpośredni żywy kontakt z wizjami artysty. Dzięki własnemu rozkojarzeniu, a nie były to narkotyki, alkohol czy coś podobnego, dałam się porwać do rozkojarzonego świata malarskich opowieści Ziółkowskiego. Polepszacz odbioru, w postaci w chwilowej niezborności, powinien być czynnikiem towarzyszącym przy odbieraniu tego rodzaju malarstwa. Moja druga wizyta była jakby chłodniejsza, odnalazłam podczas niej wiele przedstawień, których wcześniej nie dostrzegłam, mimo, że ekspozycja pozostała niezmieniona. To nie wina braku koncentracji, gdyż drugie i trzecie spotkanie z ekspozycją opływało w kondensacje. Badając chłodniej muszę stwierdzić, że sposób umieszczenia obrazów na konstrukcji winien być niezmienny, obrazy powinny występować ciągle w tym samym składzie. Zgrupowane tworzą całość, przystoi im zasypiać razem w mroku i budzić się dla odbiorców w świetle. Osobno czy też pojedynczo nie miałyby tej siły, tak wnikającej w patrzącego, tego patrzącego, który wzrokiem pieści duszę. Tak rzadko możemy obserwować plecy obrazów, ich tyły. Dzięki konstrukcji, nie przylegającej do ściany, mieliśmy tę możliwość. Tył obrazu skończonego lub nie, posiada rodzaj odkrytej tajemniczości, ujawnia intencje artysty podpisem, przebijającą się przez płótno farbą. Niedopowiedzenia w niedokończonych obrazach, nie krzywdzą, dają szansę odbiorcom na domalowanie ich w wyobrazni, kolorem, kreską, plamą, pytaniem lub odpowiedzią. Niedopowiedzenia ciekawią, warto ich doświadczać. Aranżacja, przenośna konstrukcja wystawy Ziółkowskiego, rewelacyjnie mogłaby się sprawdzić w innych przestrzeniach, także poza galerią. 

Monika.

17.03.2014

Ten cały związek nie był właściwie związkiem. A JEDNAK!




Nie żebym był na pozycji, która pozwala mi na wystawianie stopni, ale 5+ za ten kolorowy tekst dodany do wystawy (zeskanuję i wstawię poniżej żebyście mogli docenić ten kawałek papieru). Jest to sklejka tekstowa wykonana przez Krzysztofa Pacewicza (właśnie użyłem googla i: jest to człowiek. Człowiek piszący. Blogger chyba? Dobrze się czyta).

I ten Krzysztof Pacewicz (człowiek piszący, blogger chyba, dobrze się czyta) złożył do wystawy spójny tekst z Gombrowicza, Moniki Bakke, Teda Kaczyńskiego, oficjalnej strony elektrowni bełchatów i paru francuzów.
Każde ze źródeł oznaczone jest innym kolorem żebyśmy tym bardziej docenić mogli istotę tej tekstowej płyty wiórowej.
A na serio: Po przeczytaniu go 2 (dwa) razy – to jest introdukcja wystawy, na którą czekałem długo i namiętnie.

Zauważyłem dwie przypadłości "tekstów do" (do wystaw, na których byłem ostatnio. Może byłem na złych wystawach. Może nie).
Albo są łopatologicznie traktujące nas, NAS jak dzieciaka, który pyta "mamo, w którym kierunku mam myśleć" albo są wypakowane hermetycznymi zajawkami - jak pierogi mojej babci farszem.
Albo nie ma ich wcale.

I wracam do tematu!
Tekst Pacewicza jest git. BO! Jak dobrze skonstruowana fabuła, nie podaje mi na tacy tego co się dzieje, momentami wydaje się sprzeczna lub fragmentaryczna ale w ogólnym rozrachunku: DZIAŁA i układa się w smakowitą całość.
Nie wiem, czy ktoś podziela mój zachwyt takim potraktowaniem tekstu do wystawy (prawdopodobnie nie).


 Teraz o wystwie!

Wystawa...




















...jest ok.

-michał




26.02.2014

Obrazy nieplanowane - Mateusz Sadowski

"Obrazy nieplanowane" to ekspozycja składająca się z niewielu artefaktów w kameralnej przestrzeni galeryjnej BWA. Głównym elementem wydaje się być video, z którego ekranu wyciągnięte i zmaterializowane są pozostałe elementy wystawy. Czarno biały film obrazuje jakby moment rozmyślań, zatrzymania się. Artysta zaparzający herbatę w filiżance, zdaje się wykonywać wszystkim nam znaną machinalną czynność. Proces ten, kieruje nasze oko na kontakt z wtyczką, który przewodzi prąd, aby zagotować wodę w czajniku. Kiedy biała filiżanka zostaje wypełniona przygotowaną wodą, film nabiera innego wymiaru. Przedostajemy się za pomocą ruchomego obrazu do wymiaru rozmyślań, wyobrażeń pijącego. Otwór filiżanki, w rezultacie jej górny rzut, koło wypełnione wodą, nagle znajduje się na ścianie, dając nam możliwość być może przejścia do innego wymiaru.

 Powtarzające się kadry zatrzymują się na kółku z wodą i kontakcie, naciskając tym samym na ich znaczenie w pracy. Kontakt sam z sobą daje nam połączenie, przewodzi moc, która nadaje przedmiotom energii. Woda natomiast daje życie. Połączenie kontaktu, prądu i wody przyczyni się do eksplozji, której nie widać, a może być sugerowana. Co autor chce nam powiedzieć wizualnymi obrazami? O kontakcie, jako kontakcie ludzkim, który może przewodzić energię pomiędzy nami, czasem doprowadzającą do spięć? Woda natomiast to myśli w których się zatapiamy, rozmyślając?  I tu nachodzi myśl, czy to zamiar czy nieplanowanie. Chodz zdaje się, że wątki te  można  zestawić.

Kontynuując oglądanie filmu widzymy w nim formalną przemianę.Otwór z wodą przekształca się w animację, nagle stając się całą jej taflą zapełniającą obraz. Tafla zatapia przedmioty, krzesla, stół.  Woda wsiąkająca niespiesznie meble, ukazana jest początkowo z góry by zmienić kąt widzenia od dna, także obserwujemy zatapianie tak jakbyśmy byli pod wodą.  Kiedy przedmioty przechodzą granice wchłaniania, zanurzania i bycia pod wodą , animacja tego procesu ucina się, a sam siedzący nad drgającą filiżanką, wyrywa się jakby ze swojego wyobrażenia, wstaje od stołu i wychodzi na balkon, kieruje wzrok przed siebie, a sam staje tyłem do oglądającego.

Z filmu, animacji z jego kadru są zmaterializowane eksponaty, tworzące resztę wystawy. Wielkoformatowa fotografia przedstawia mnóstwo kontaktów, jeden obok drugiego, tworząc ich szeregi, rzędy. Puste kontakty, dopiero w dolnej części fotografii, spełniają swą funkcję, uzupełnione wtyczkami łączą się z kablami. Nieopodal obrazu kontaktów, na podłodze galerii został ustawiony rulon, zwiniętej fotografii obrazującej już w kolorze taflę wody, znanej z oglądniętej animacji. Tuba ta, sugerowała zapewne otwór filiżanki, od której tafla się zaczyna. Na ścianie przeciwnej od ekranu wyświetlającego pracę, wisiały jeszcze dwa zdjęcia, blisko siebie umieszczone. które prezentowały filiżankę, jej zbliżenia lub też uciętą świadomie kompozycję.

Ekspozycja wystawy jest tak rozłożona, że można ze spokojnym oddechem ją odbierać. Lecz pomimo tak rozłożonego przedstawienia czuć pewien niedosyt. Fotografie wokół video były wycinkami kadrów, więc powtórką w innej formie, która wydostała się z ekranu. Wyodrębnione jednostki z całości, będące jednak całością. Tytuł wystawy pt. " Obrazy nieplanowane", wydają się być jednak bardzo planowane, nawet kiedy postanawia się opowiedzieć o momencie swej wizji, wyobrażeniach już to jest świadomym planowanym zamiarem. Coś nieplanowanego powstaje przypadkiem, nagle, przychodzi nie wiadomo skąd , zaskakuje do szpiku kości. Czy nieplanowane wizualne obrazy, Mateusza Sadowskiego, są zaskakujące? Niestety nie, zaczepiają na chwilę by znużyć. "Obrazy nieplanowane", nie są kwestią przypadku, nie przemawiają też do mnie jako odbiorcy, nie wzruszają, nie bolą, nie cieszą, są chłodne i oczyszczone z emocji, może na chwilę ciekawią i chcą zrozumienia, ale na tym procesie jak dla mnie się kończą.

Monika.

23.02.2014

Płytko o filmach mówionych i zainteresowaniu.

29.01
Zanim na temat, to: Dla tych, co płakali, że poprzedni tekst jest "rwany" – macie rację, jest. I TEN TEŻ BĘDZIE!

W filmie numer 3 ulubiony fragment to pan woźny (08'25" – 08'35" – "titititi"+ animacja ruchu ręki - mistrzowstwo świata w animacji ruchu ręki). Jako całość najcieplejsze odczucia mam do filmu numer 5. Używanie za każdym razem innej techniki animacyjnej tym bardziej zwraca uwagę na łączący je komentarz autora (łączący nie na zasadzie spójnej historii - łączący na zasadzie: mówi ten sam gość). To – co - mówi jest tak samo ważne – jak – mówi.

Zerknąłem na tekst Grzegorza Kozłowskiego (na magazynszum.pl jest) Rzeczywiście jest tak jak on pisze – jakaś forma bezsilności wobec wytworów Bąkowskiego. I nie mówię tu o bezsilności krytyków sztuki, a o bezsilności swojej. Filmy mówione łykam w całości i nie mam nic do dodania poza głupawym: "podoba mi się" / "nie podoba mi się". Z jednej strony chcę wierzyć, że to objaw dobrego wytworu – nic nie można ODJĄĆ. To jest niemoc w odniesieniu do zagadnień warsztatowych, technicznych ("wykonania"). W warstwie interpretacyjnej już tej niemocy nie mam.
Oglądając/czytając wypowiedzi Bąkowskiego: on ma interpretacje wynikające ze świadomości swojego działania. Jednoczneśnie nie przeszkadzają mu interpretacje odmienne.
Kozłowski:

Konsekwencją tej schizofrenicznej sytuacji jest wstrzemięźliwość krytyki. Jakby bała się pomylić. Więcej jest wywiadów z artystą niż krytycznych tekstów o jego sztuce.

Jakiej pomyłki mogła by bać się krytyka? Pomyłki interpretacji? Podobno nie ma czegoś takiego. Zastanawia mnie ta sytuacja. Czy nie jest tak, że frakcja krytyki mając do czynienia z gościem świadomym swojego działania i potrafiącego przedstawić spójną "odpowiedź" trochę mięknie?

Bliska jest mi dwutorowość postrzegania i komunikatu Bąkowskiego, a którą dobrze opisuje Kozłowski w szumowym artykule. Bliska, bo nie przepadam za nadinterpretacjią, zbyt głęboką analizą.
Zderzenie siły zmysłowego, prostego postrzegania z intelektualnymi konstrukcjami jest tym co mnie jara. TO JEST TROCHĘ LAURKA – tym sposobem dołączyłem do grona krytyków niekrytykujących Bąkowskiego.

24.02.14
Wracam do inwalidy jakim jest powyższy tekst by dodać mu protezę:

Myślałem długo i namiętnie skąd wzięła się moja niemoc w trakcie jego pisania: To nie jest niemoc. To co z uporem nazwałem nieumiejętnością odniesienia się do tematu wcale nią nie jest.

Zamiast powielać G. Kozłowskiego w analizach prac:

Wyraziłem powierzchowne zdanie na temat prac Bąkowskiego. 
Na ten moment od samych produktów bardziej zainteresowany jestem witrynami.  obligatoryjna buźka internetowa-> :)

-michał

20.02.2014

Niemczyk z Witkacym nie spali razem w latach 60-tych


Tytuł zaczepny i głupkowaty. Przemyślenia i opinie na temat.
Temat : "Czy artyści mogą nie spać". Tekst Joanny Zielińskiej (wrzucony poniżej) do wystawy traktuję jako "wytrych" do wystawy rozumienia i interpretacji. Wynika z niego, że do czynienia mamy z próbą przypomnienia postaci Krzysztofa Niemczyka. Przypomnienie nie ma być biograficzne, ale bardziej od strony mitu artysty, kolażu wspomnień o charyzmatycznej postaci. Fajne. Takie założenie wzbudziło moje zainteresowanie. Dodatkowo na plakacie mamy Niemczyka i tytuł bezpośrednio do "My nie śpimy".
Okazuje się jednak, że nie jest tak, że wystawa traktuje o postaci i zagadnieniu pamięci.

Jako (jak wskazuje tekst Joanny Zielińskiej) anty-biograficzne wspomnienie Niemczyka i pytanie o sens historycznej rekostrukcji:
Mamy zdjęcia Niemczyka – wiadomo.
Publikacje pozwalające na zbudowanie kontekstu historycznego (trochę?) - jasne i fajne.
Mamy realizację Oskara Dawickiego "Kamień i piórko". (w skrócie: Warpechowski odtwarza performance, który nigdy nie istniał poza wyobraźnią Dawickiego. W pamięci Dawickiego dwa oddzielne performance zlały się w jeden). Realizacja pasuje do myśli przewodniej i sama rozpatruje kwestię pamięci, jej błędów i tego co z nich wynika.
Mamy "Plecak Wielkiego Wędrowca" Kantora. W rozmowie (już po wernisażu) dowiedziałem się o anegdocie: Kantora prawdopodobnie zainsipirował tu Niemczyk (spotkał go na krakowskim rynku, Niemczyk miał wielki plecak w całości wypełniony browarami).
Smieszna historia, codzienna.
Nie ma o tym słowa w tekście do wystawy ani w obrębie ekspozycji! Dlaczego?! Dlaczego jedyny aspekt łączący ten plecak z Niemczykiem zostaje pominięty?! Czy nie chodzi właśnie o kwestię, że owa anegdota może być jak u Dawickiego i Warpechowskiego zupełnie sfabrykowana przez środowisko? Czy nie to miało być "mięchem" tej wystawy? Okazuje się, że nie.

Swoją drogą Kantor ma tu podobno stanowić postać "wielkiego nieobecnego". Na zasadzie przypomnienia sytuacji z "My nie śpimy" (Kantor był inicjatorem, nie brał udziału). I ten plecak do tego starcza. Nie tłumaczy tego film dokumentalny o Kantorze wyświetlany na jednej ze ścian. Że Kantor z dokumentem, a Niemczyk poszlakowo? Nie będę szukał sensów na siłę i tam gdzie ich nie ma (wyjdę na pajaca jak okaże się, że taki był zamysł. Nie pierwszy raz i nie ostatni).

v
v

Gdybym był czytelnikiem to w tym momencie zacząłbym się nudzić, więc będę kontynuował.

v
v
v




Powiedzmy, że rozumiem zamysł z umieszczeniem w obrębie wystawy "Future Days" Agnieszki Polskiej. Zadaję sobie jednak pytanie czy było to potrzebne?

Spytam: O co chodzi z Witkacym? Cytuję z tekstu do wystawy:

"Zamiłowanie Niemczyka do portretowania się i wcielania w różne role puentuje prezentacja obrazu autorstwa Stanisława Witkiewicza, wypożyczonego ze zbiorów Muzeum Ziemi Lubuskiej w Zielonej Górze. Z Witkacym łączy Niemczyka także jego jedyna powieść, Kurtyzana i pisklęta, którą wielu określało mianem witkacowskiej."

Czy to są powody, żeby dokładać tam OBRAZ autorstwa Witkacego (na siłę można by zdjęcia)?

Wystawa jest wypakowana wątkami, trudna do ogarnięcia w opisie. Nawet próba jej opisu tutaj dla was skazana jest trochę na porażkę (chyba, że chcecie 5 stron o tym. Nie? - Tak myślałem).
Wielowątkowość jest ok jeśli jej sens jest możliwy dla odbiorcy do odczytania.
Pewien dyrektor galerii, w której miała miejsce wystawa :] moje marudzenie ("za dużo tu wątków" ) odparł argumentem.
Argument: Wystawa traktuje o czasie (1969) i miejscu (Zielona Gora), o objawach zmian w sztuce w latach 60-tych i wielowątkowość w takim ujęciu jest na miejscu (nie jest to cytat – żeby była jasność).
Rozumiem i nie podzielam. Jeśli zaznaczyć jasno, że skupiamy się na zwrocie performatywnym, a nie na Niemczyku – wtedy tak.

Wrażenie jest takie, że żadnemu z tych wątków poruszonych wystawa nie robi dobrze. Nie robi dobrze Niemczykowi. Nie robi dobrze akcji "My nie śpimy". Nie robi dobrze mnie. I ten brak dobrze musiałem sobie zrekompensować tekstem.
Proponuje nową kategorię, w którą się wpisuję: krytyka rozrywkowa (bo mam radochę pisząc to). Obligatoryjna buźka -> :)

-michał 

tekst Joanny Zielińskiej do wystawy w BWA Zielona Góra
(prawy klik>pokaż obraz <-dla tych, co nie wiedzą jak)

11.12.2013

Internet, a sztuka, a przestrzeń publiczna, a internet, a sztuka

Obserwacje (wnioski też) w kwestii "Czy sztuka w internecie jest sztuką publiczną?".

Sztuka w internecie – dostępność i miejsce publikacji, ekspozycji. Mural, performance na ulicach miasta to nie to samo co sztuka dziejąca się w obrębie strony internetowej. Kwestia dostępności. Portale o dużej ilości uderzeń traktować można na równi z przestrzeniami blisko centrum miasta. Tym samym traktowanie internetu jako zhomogenizowanej masy jest błędem.
         Wytworzenie sztuki w przestrzeni publicznej wymaga od jej twórcy posiadania innych cech osobowości, innych umiejętności niż od twórcy sztuki w przestrzeni internetu. Obie sfery wymagają odmiennego sposobu działania i myślenia od twórcy chcącego w nich (dla nich) tworzyć.
            Internet funkcjonuje w oderwaniu od miejsca rzeczywistego. Będąc przestrzenią społeczną wytworzoną bez ograniczeń odległości, różnicuje się głównie ze względu na tematykę (świadomie pomijam tutaj narodowe "odmiany" internetu).
Porównanie i traktowanie wspólnie dwóch zupełnie różnych przestrzeni wydaje się być działaniem marginalizującym ich najważniejsze cechy. obligatoryjna buźka -> :)

-michał